poniedziałek, 10 grudnia 2007

Studiowanie na Leibniz Universitat

Bardzo nam sie podoba. Przede wszystkim dlatego, ze nie ma za duzo do roboty. I to nie dlatego, że jestesmy Erazmusami. Nie ma żadnych kolosow, ćwiczen (tzn. teoretycznie są, ale przez naszych wykladowcow zostaly zamienione na wyklady) a na laborki żadne nie chodzimy. Wiedza zostanie wiec sprawdzona dopiero podczas sesji, ale który Erazmus boi sie sesji? Szczególnie, że to czego się tu uczymy jest bardziej interesujące od tego, co wpajano nam na PW (choć może to wynika z bardziej zaawansowanej tematyki, wreszcie!). Poza tym widać, że wykładowcom bardziej zależy, żeby to, co mają do przekazania studetom do nich dotarło. Więc prawie wszyscy drukują nam skrypty i wręczają na wykładach. Cóż za oszczędność tuszu i papieru :) Niektórzy nawet umieścili filmiki ze swoimi wykładami w necie. Jedyna rzecz, która mnie doprowadza do szału to oczywiście sprawa organizacyjna (kto w ogóle wymyślił tą legende o niemieckim porządku?!) - czyli sesja. Na naszym wydziale teoretycznie trwa od poczatku lutego do początku marca. Dwa miesiące!! Na dodatek nie znamy jeszcze terminów połowy egzaminów. I jak tu zaplanować wyjazd na ferie?

Brak komentarzy: